Szum, przede wszystkim medialny, jaki powstał po wydarzeniach na Nanga Parbat, gdzie polscy himalaiści uratowali Francuzkę Elisabeth Revol przerodził się w jazgot, z którego trudno jest wyciągnąć jakieś sensowne wnioski. Tak uważa Marian Sajnog himalaista i ratownik GOPR. Polskamowi.pl prezentuje opinię człowieka, który sam w Karakorum ratował kolegę.

Wydarzenie z normalnej przecież działalności człowieka raptem stało się okazją do zaistnienia, wyjścia z zapomnienia, pokazania się, przypomnienia o sobie. Wyrzucenia z siebie przerozmaitych frustracji. W każdym razie uruchomiło wszystkich – „ZA i PRZECIW”. Co widać i słychać  w mediach oraz komunikatach do naszej redakcji (Ratownictwo Górskie). Naciski medialne zobligowały z kolei nas do zabrania głosu, co czynię niechętnie. Ale w  potoku zachwytów i nonsensów jakie wypowiadane są w mediach może nasz nieśmiały i cichy głos zostanie zauważony, a jeżeli dotrze on do kogoś i zostanie zrozumiany będzie to niewątpliwie naszym wielkim sukcesem. Skupmy się zatem na kilku aspektach całego wydarzenia. Po pierwsze akcja ratunkowa. Możliwa do zorganizowania na taką skalę dzięki fenomenowi łączności dzisiejszych czasów: telefony komórkowe, satelitarne oraz wszystkie inne. Dalej środki transportu, w tym przypadku helikopter, dostępny za słoną opłatą, ale dostępny. No i ludzie. Ludzie znakomicie przygotowani pod względem sprzętowym, fizycznym i przede wszystkim mentalnym. No i wreszcie koordynacja akcji to chyba najtrudniejsza część całej akcji ratunkowej. Tak więc powodzenie akcji ratunkowej miało solidne podstawy i nie wymagało jak to, w przypadku akcji ratowniczych w górach bywa, dodatkowych i niepotrzebnych improwizacji. Sukces wprawdzie połowiczny uznany został przez niektóre media za przełom w historii himalaizmu, a uczestnicy akcji ratunkowej Adam Bielecki i Denis Urubko, za, nie tylko bohaterów ale super bohaterów. Podziw społeczności poszedł tak daleko, że szykowane są dla nich specjalne odznaczenia. Zupełnie słusznie.  Podkreślić tu należy, że obaj himalaiści to ludzie, którzy na co dzień są profesjonalistami, z tego żyją. Czy będą dobrze się czuli „z piętnem bohaterstwa”- tego nie wiem. Ale znając tego typu charaktery – myślę, że nie. Każdy kto brał udział w akcji ratunkowej szczególnie w jej górskiej części zasługuje na uznanie. W tym  niesamowitym medialnym jazgocie zapomina się, że ratowników było czterech. Podobnie również ryzykowny wkład wnieśli piloci helikopterów działających na granicy swoich technicznych możliwości. Chodzi tu o pułap i uwarunkowania specyficznego klimatu Karakorum w warunkach zimowych. Z perspektywy wielu lat zajmowania się problemami ratownictwa górskiego to wydarzenie pokazało jak daleko zaszliśmy w rozwoju nie tylko technicznym ale też mentalnym i fizycznym.  W 1975 roku lodowcem Baltoro, a potem do Skardu sprowadzałem chorego kolegę. Trwało to jak pamiętam kilkanaście dni. Był lipiec wspaniała pogoda, a mimo wszystko złą atmosferę zejścia powodowała nie tylko choroba kolegi, ale też brak jakiejkolwiek łączności z kolegami, którzy w tym czasie zdobywali szczyt. Kilka tygodni później nasz kolega tę prawie 100 km. trasę przeszedł z odmrożonymi palcami obu stóp. Helikoptery i łączność była tylko marzeniem. Tak więc akcja ratunkowa na Naga Parbat była majstersztykiem organizacyjnym, wykonawczym i nadzwyczaj  profesjonalnym.  I trudno ją łączyć z bohaterstwem. O profesjonalizmie i znajomości realiów świadczy bardzo trudna dla kierujących działaniami decyzja przerwania akcji ratunkowej. Czy działania ratunkowe zmieniły historie himalaizmu? Nie, wykazały one, że w potrzebie potrafimy działać wspólnie i skutecznie. Wykazały też, że w tamtym rejonie konieczne jest w interesie wszystkich; Pakistańczyków, turystów i himalaistów zorganizowanie górskiej służby ratunkowej. O czym zresztą w 1987, w czasie jesiennej części wyprawy zimowej na K-2 z Andrzejem Zawadą i Nazir Sabirem rozmawialiśmy. Jak widać bez rezultatu. Może teraz.

Marian Sajnog

zdjęcie: archiwum autora