Mamy burzę w mediach po akcji na Nanga Parbat.
Jest prawie 8 mld ludzi na naszej planecie. Jest 14 górek ze szczytem powyżej 8 km nad plażami. Na te wierzchołki wchodzi bardzo niewielu ludzi. W Polskamowi.pl Mirosław Olędzki pisze, dlaczego Polacy się nie poddają.

Największą zabawą były lata 50 – 60 ub. wieku. Technika już dała radę, więc ruszyła wiara w góry… Tyle, że nasi wspinacze borykali się ówcześnie z pozyskaniem paszportu i finansami. Ale zawsze Polacy mieli świadomość, że są najlepsi w łażeniu po górach. Jak możemy to udowodnić? Ano pozostało nam już tylko ekstremalne wchodzenie. Pierwsze wejścia na wiecznie lodowy szczyt były latem. No, to Polacy postanowili pokazać jak to się robi zimą. Tylko 3 ośmiotysięczniki zostały po raz pierwszy zdobyte zimą przez inne nacje niż Polacy!

Po co to robić? Ech, nie ma tu miejsca aby to wyjaśniać. Ale przyjmijmy, że powody są estetyczne, egzystencjonalne, naukowe, sportowe czy artystyczne. Mało nas tam wchodzi, ciut więcej to rozumie, wielu docenia i podziwia. Reszta nie kuma a nawet potępia.

Ja mam szacunek dla tych wspinaczy. I nie będę tego tu uzasadniał. Wrócę do tytułu: ratownictwo.

Jasne jest, że przy takim ryzyku szansa na uratowanie w razie wypadku, jest nikła. Na akcję ratowników liczyć już nie można w 101%.

Gdy taka akcja jednak się odbywa, to należy krzyczeć: „chwała bohaterom”. Lub milczeć.

Jeśli ktoś traci życie robiąc to co kocha, to można mu zazdrościć.

Brałem udział w akcji ratowniczej w Alpach Julijskich. Nie ratowaliśmy już życia sportowca. Tylko zmysły jego rodziny, która od zmysłów odchodziła. Szukaliśmy ciała. Trwało to prawie miesiąc. Każdy miał nadzieję, że podczas gdy my pracujemy w skałach, gdzieś w szpitalu na nizinach, ktoś szuka tożsamości nieprzytomnego na szpitalnym łóżku. Niestety, znaleźliśmy my.

Pamiętam gdy podczas akcji zobaczyłem jak jeden z ratowników kładzie się na kamieniach i zasypia w moment. Zazdrościłem mu tej chwili. Też byłem wykończony. Widziałem jak do ekipy ratowniczej dołączali na kilka godzin obcokrajowcy. Wyrażali podziw, że tak poświęcamy się dla naszego przyjaciela. Ale byli zaskoczeni, gdy oznajmialiśmy, że nie znamy tego kogo ratujemy.

To też była dziwna akcja. Nikt nie chciał się jej podjąć. Francuzi, podobno najlepsi; Włosi, znakomicie wyposażeni; Słoweńcy, jako gospodarze tamtych gór… Wszyscy twierdzili, że to zbyt ryzykowne lub wręcz nie możliwe.

Jedynie Polacy docisnęli.

Mieliśmy w nosie, co sądzą o nas inni. Pracowaliśmy. W ostatnim dniu pomagało nam już z 50 ludzi z okolicy. Szef miejscowych ratowników naubliżał jakimś oficjelom, że nie pomagają i desperacko złapał za ciężki sprzęt aby manifestacyjnie pracować fizycznie.

Po akcji mer rejonu, gdzie pracowaliśmy, powiedział, że jest coś, czego Polacy nie umieją.

Nie umiemy się poddać.

Na Nanga Parbat musiało być podobnie. Polacy nie potrafią się poddać. My nie myślimy o ryzyku czy szansach. My działamy. Audaces fortuna iuvat (śmiałym szczęście sprzyja).

Proszę wszystkich, którzy się wypowiadają na temat tej akcji, aby pomyśleli co mówią. Obiektywnie nie da się ocenić tego co tam się wydarzyło. Ja znam te emocje, które inspirują nas, Polaków, do takich działań.

Czytam z jakim szacunkiem zagraniczne media określają  Adama Bieleckiego, Denisa Urubko, Jarosława Botora i Piotra Tomalę.

Chyba jedyne co reszta naszego narodu może zrobić, to być dumna.

Jeśli ktoś zauważy, że Urubko ma polski paszport od 2015 roku, to niech się zastanowi czemu ten gość chciał mieć Polskie Obywatelstwo.

Może po prostu do nas pasuje?…

Mirosław Olędzki