– Najpierw jest uczucie owinięcia ciała ciepłą, mokrą szmatą. Potem w nozdrza pcha się coś, jakby zapach parowanych ziemniaków. To wrażenie nie mija przez kilka dni – portal PolskaMowi.pl wraz z podróżnikiem Przemysławem Woźniakiem z Torunia zaprasza na wspomnienie o kraju, gdzie pije się „wino z palmy”. Zobacz koniecznie.

Napisać o Gambii stereotypowe tytuły typu: „Kolory Gambii”, albo „Kraj kontrastów” to tak jakby nic nie napisać. Dla mnie Gambia dziś przedstawia się jak niewielka blizna na ciele potężnej Afryki. Nad rzeką o tej samej nazwie – uchodzącą do Atlantyku, choć dość leniwie – kwitnie życie. Nie jest to życie usłane różami, ale wiele potężnych krajów afrykańskich może takiego położenia pozazdrościć. Rzeki pełnej ryb, bujnej roślinności, dostępu do oceanu. Jednak Gambia jakoś nie potrafi tego wykorzystać w pełni i wciąż widnieje w rankingu najbiedniejszych państw świata. Dlaczego? Postanowiłem, jesienią 2015 roku, sprawdzić to z moim przyjacielem.

Pierwsze wrażenie

Najpierw jest uczucie owinięcia ciała, ciepłą, mokrą szmatą. Potem w nozdrza pcha się coś, jakby zapach parowanych ziemniaków, to nie minie  jeszcze przez kilka dni. Jest godzina 23 (w Polsce g. 1), a jest chyba z 30 st. C. Wiatrak w niewielkim pokoju pomaga, ale tylko tyle, aby nie zalać łóżka własnym potem. Malik – nasz gospodarz, zaprosił nas do siebie, za pomocą strony couchsurfing. Jest to zawsze jakieś ryzyko, obcy kraj, późna noc, a my jechaliśmy rozklekotanym, jak większość taksówek mercedesem w ciemne osiedle, z trójką jego znajomych. Jeszcze na lotnisku przywitał nas wesoło mrugający neon „Welcome to smiling coast”, który po paru sekundach zmieniał się w groźnie brzmiący napis „W Gambii surowo karane są przestępstwa seksualne na nieletnich”. Ówczesny prezydent surowo groził pedofilom, a także homoseksualistom.

Śmieci, śmieci

Bałagan jaki panuje na ulicach Banjulu, Serrekundy czy Bakau ciężko opisać. Wydaje się, że jakakolwiek polityka śmieciowa nie istnieje. Będzie niezmiernie trudno Wam uwierzyć, że to i tak przedsmak tego co np. zobaczyłem potem w Senegalu. Nikodem i ja nie poruszamy się limuzynami, nie śpimy w hotelach. Nocujemy u Malika, jeździmy z nim tanimi taksówkami, jemy na ulicy to co akurat, na ulicy podają. Oglądamy Gambię taką, jakiej nie chcą Wam pokazać biura podróży w kolorowych folderach.

Z jednego naczynia

Na śniadanie jemy bułkę z pastą fasoli i cebuli. Na obiad koniecznie kurczak w sosie z tak popularnych tutaj orzeszków ziemnych. Kurczak chudy, nieco przypomina szczura, ale tu nie ma czasu, aby podrosnąć. Wierzymy więc na słowo, że to drób, a nie gryzoń. Do tego nieco warzyw, ale symbolicznie. Na kolację świeża ryba, od rybaków nad Atlantykiem. Najlepsza dorada świata, grillowana przez Malika z chłopakami z sąsiedztwa. Jemy rękoma z jednego naczynia. Odkładam rybią głowę, ale ta po chwili znika ze stołu. O nie, tu się nic nie marnuje. Jeden z chłopaków starannie ją wyczyścił,  aż do białej ości…

Gambijski bimber

Pewnego razu idziemy z Malikiem na „wino z palmy”. Jest to swego rodzaju bimberek, który pędzą w szałasach miejscowi. Za pomocą pasa, jaki niegdyś u nas używali elektrycy, wspinają się na wysoką palmę, kaleczą ją, podwieszają butelki. Po jakimś czasie „palmowe łzy” napełniają butelkę, a ta wędruje do fermentacji. Nie osiąga wysokich woltaży – zaledwie kilka procent. Wygląda jak sok z buraka cukrowego, smakuje nieco mlecznie. Wypiliśmy tego cały słoik. Nikomu nic nie było. Znaczy się, że zdrowe!

Nieszczęścia przewodników

Na ulicy mamy pełno przyjaciół. Potrafią oni poświęcić naprawdę sporo czasu, aby coś dostać od tubaba – „tubab” w języku miejscowym znaczy po prostu „biały”. Czasem w ten sposób, wesołe dziewczynki krzyczą za nami, wytykając palcami. Uliczni przewodnicy po jakimś czasie to już prawdziwa zmora, pozbywamy się jednego, pojawia się drugi. Trzeci czeka na nas w tym samym miejscu i krzyczy: „Przyjaciele! Mam coś dla Was!” Z czasem to się robi nudne. Ale nie dla nich, są niezmordowani… A ich historie, którymi chcą nas podkupić… prawdziwa saga nieszczęść.

Biały jest zły, ale…

Na wyspie James, znanej też jako Kunta Kinte – przewodnik w koszulce UNESCO najpierw godzinę nam opowiada, ile krzywdy wyrządzili biali, handlujący niewolnikami. Często używa sformułowania „Wy Europejczycy to zrobiliście”. Na nic tłumaczenia, że akurat nasz kraj w tym nie brał udziału, bo sam dziesiątkami lat nie istniał. Biały to ten, który okupował  te ziemie, biały to ten, który więził czarnych, a dziś biały to ten, który musi za to zapłacić (najlepiej dolarami oczywiście). Jakby na to nie patrzeć, przewodnik sam sobie zaprzeczył na końcu, kiedy zapytał czy chcemy „kupić” na godzinę, jedną z dziewczyn w wiosce. Ten sam, który tak pogardliwie mówił nam chwilę temu o handlu ludzkim ciałem.

Tęsknota

Prom, przepływający na drugą stronę rzeki Gambii wiezie wszystko. Ludzi, ciężarówki, towary. Schorowani ludzie proszą o datek, ktoś sprzedaje orzeszki. Obracam się jeszcze w stronę Banjulu, bo wiem, że i tak zatęsknię. Tymczasem przed nami Senegal – mimo bliskości i wspólnej historii – państwo zupełnie inne.

Wysłuchała

Anna Krzesińska

anna.krzesinska@polskamowi.pl

Więcej podróżniczych opowieści znajdziecie tutaj.