Warszawa otwiera się na sztukę. Artyści z najodleglejszych stron świata znajdują tu dla siebie spokojną przystań, by tworzyć. Dzięki nim warszawiacy mogą poznać kultury odległych stron globu, przemieszczając się jedynie transportem miejskim.

Opowiem Ci bajkę

– Z baśni się nie wyrasta, ale odkrywa – mówi Agnieszka Aysen Kaim, opowiadaczka bajek z grupy Studnia O. Tytułowa studnia symbolizuje miejsce bez dna, niewyczerpane źródło opowieści, z których następnie powstają przedstawienia dla dorosłych i dla dzieci. I trzeba przyznać, członkowie Studni O czerpią z niej pełnymi garściami. Nieustannie wyszukują znane i nieznane baśnie i motywy z całego świata. Beata Frankowska najchętniej sięga po podania żydowskie. Jarosława Kaczmarka, animatora kultury, przede wszystkim interesuje miasto i jego legendy. Małgorzata Litwinowicz swoją przygodę ze Studnią O rozpoczęła od podań litewskich, zaś Agnieszka Kaim najchętniej pracuje z tekstami dotyczącymi Bliskiego Wschodu i Turcji. Stworzyła z nich cykl „Opowieści zOrientowanych”. Kiedy staje na scenie, gasną światła, Agnieszka tembrem, tonem i wysokością głosu maluje historie z XIX wieku.
– Wówczas zachód fascynował się Orientem. Ale jak go postrzegał? – pyta Agnieszka. – Na ile ten orient wyobrażony miał coś wspólnego z prawdziwym?
W jednym ze spektakli Agnieszka odwraca tę historię. W opowieści pojawia się Turek zafascynowany magicznym Zachodem. Kiedy na swej drodze spotyka Polkę, bez pamięci zakochuje się w niej i przyjeżdża do Polski. Czy jego historia kończy się znanym z bajek zakończeniem: „i żyli długo i szczęśliwie”? Agnieszka przecząco kręci głową.
– To jest opowieść o moim ojcu. Właśnie dlatego, że wychowywałam się w dwóch światach, mam prawo się o nich wypowiadać – wyjaśnia i po chwili dodaje – my wszyscy ze Studni O mamy żyłkę badaczy. W opowieściach szukamy nowych znaczeń, reinterpretujemy je i przetwarzamy przez własne doświadczenie, następnie filtrujemy przez naszą energię, wrażliwość. Wówczas z baśni można ułożyć nawet… „Opowieści porodowe”. Taki właśnie tytuł nosi jedno z przedstawień.
(Szczegóły: www.studnia.org)

Teatr w cieniu

Umut Nebioglu nigdy nie przypuszczał, że zostanie aktorem. Ale los chciał inaczej. Świeżo upieczony absolwent politechniki w Stambule właśnie malował ściany swojego nowego mieszkania. W pewnej chwili spojrzał w okno sąsiada i… nie mógł oderwać wzroku. Wtedy jeszcze nie miał pojęcia nad czym pracował staruszek, ale jakaś siła kazała mu się patrzeć.
– Przez następnych kilka dni kiedy tylko staruszek siadał za stołem i uchylał okno malowałem tę jedną ścianę. Sam nie wiem ile razy! – wspomina Umud. Ale każdy remont kiedyś się kończy. Co pozostało Umudowi? Albo po prostu siedzieć w oknie albo zapomnieć albo zapukać do drzwi staruszka i porozmawiać. I tak właśnie zrobił Umud.
– Zapukałem. Przedstawiłem się, powiedziałem, że bardzo mnie zaintrygował i czy mógłby mi powiedzieć nad czym pracował. Staruszek zaprosił Umuda do mieszkania. Przedstawił się.
– To był Taccetin Diker, najstarszy mistrz tureckiego teatru cieni Karagoz. Wtedy Umud po raz pierwszy usłyszał o tytułowym Karagozie. Hacivacie, Zenne i innych postaciach teatru. Na jednej wizycie się nie kończyło. Umud stał się stałym gościem u Taccetina. Z każdym kolejnym spotkaniem mistrz wprowadzał go w magiczny świat mroku, światła i cienia. Po trzech latach Umut został Yardakiem, czyli uczniem. Tymczasem w życiu Umuta nadeszły wielkie zmiany. Ożenił się z Polką i przeprowadził ze Stambułu do Warszawy.
– Długo szukałem pracy – wspomina. – Wtedy mistrz mi powiedział: zajmij się Karagoz! Zacząłem więc robić lalki i scenografię. Po pół roku wszystko było gotowe. Mogłem zaczynać ale… do przedstawienia potrzebne są przynajmniej dwie osoby. Umut załamał się. Czyli to już koniec? Wtedy pałeczkę przejął los. Na drodze stawia mu Alberta Kwiatkowskiego. W ten sposób powstał Teatr Ka. Kilka tygodni później w Muzeum Azji i Pacyfiku zagrał pierwszy spektakl przed polsko-turecką publicznością. Podczas tego przedstawienia artyści zdali sobie sprawę że…  Turcy śmiali się z zupełnie innych żartów niż Polacy.
– Dlatego Albert przejął na siebie również rolę cenzora. – śmieje się Umut. – Dostosowuje tradycyjne scenariusze do polskiego poczucia humoru. Pracujemy też nad nowymi przedstawieniami, które nieco odchodzą od tradycji Karagoz, ale dzięki temu będą lepiej  zrozumiałe dla polskiego widza. Tak, żeby wszyscy – niezależnie od narodowości – dobrze się bawili. Wkrótce do teatru dołączyła trzecia osoba – Monika Wyrzykowska. Ewoluuje też sam repertuar. Umud w międzyczasie zafascynował się balladami i romansami Mickiewicza i również włączył je do repertuaru Teatru K.

(Szczegóły: ww.facebook.com/TeatrKa)

Muzyczna układanka

– Mnie się podobają melodie, które już raz słyszałem… – mówi inżynier Mamoń w filmie „Rejs”. Potwierdza to Yoilan Perez Harriette. Muzyk i kompozytor od trzech lat mieszka w Polsce i gra w kubańskich kapelach.
– Polacy świetnie się bawią – mówi. – Ale tylko do znanych im kawałków.
Na imprezach niepodzielnie królowała la Bamba, Quantanamera czy Chan Chan. Mimo to Yoilan postanowił zaprezentować coś nowego.
– Zawsze pociągał mnie muzyczny fusion. Tego typu muzykę grałem i komponowałem na Kubie – tłumaczy.  – Zacząłem więc kompletować skład mojej własnej kapeli.
Zebrał muzyków z różnych muzycznych rejonów. Ktoś gra na co dzień salsę, ktoś inny hip hop, rock albo jazz.  W ten sposób powstało Recicl@-g en cuero, co oznacza „nic do ukrycia”. Pierwszy koncert, choć kameralny, okazał się sukcesem.
– Bo na bis nikt nie prosił o znane hity, tylko o naszą własną piosenkę!

(Szczegóły: http://reciclagencuero.com)

W czepku urodzony

Muhammad Rasouli  nie przypuszczał, że już po trzech miesiącach od przyjazdu do Polski dostanie pracę. Co bowiem może czekać na muzyka, który ukończył Teherańską Akademię Muzyczną w grze na… neju. Przecież w Polsce taki instrument nie istnieje! Nie przypuszczał również, że w Polsce będzie jakiekolwiek zapotrzebowanie na dźwięki tradycyjnej muzyki perskiej.
– Miałem jednak dużo szczęścia – wspomina. – Od samego początku poznawałem odpowiednich ludzi.
Wszystko zaczęło się od Marii Pomianowskiej. Artystka z niezwykłą wirtuozerią łączy muzykę klasyczną z etnicznymi brzmieniami. Nej jak najbardziej wpisywał się w tę muzyczną mozaikę. Kilka koncertów z nią otworzyło przed Muhammadem kolejne drzwi. Wkrótce odezwała się Filharmonia Warszawska.
– Prowadzili wtedy program, który miał przybliżyć młodzieży szkolnej muzykę z różnych stron świata. To była wspaniała zabawa – wspomina. – Pracowałem i jednocześnie zwiedzałem Polskę.
Wkrótce Muhmmad rozpoczął współpracę z Michałem Lorenzem. Jego nej słychać w ścieżce dźwiękowej do filmu „Wino Truskawkowe”.
– Grałem też w Rzymie podczas koncertu z okazji beatyfikacji Jana Pawła II, z Anią Jagielską na festiwalu żydowskim w Warszawie czy podczas inauguracji Świątyni Opatrzności Bożej w Warszawie… Muzyka bowiem nie zna granic, ani politycznych anui religijnych.

Teatr Życia

Życie pisze najlepsze scenariusze. To powiedzenie dosłownie potraktowano w fundacji Strefa WolnoSłowa.
– Zajmujemy się organizowaniem wydarzeń wielokulturowych z naciskiem na teatr i warsztaty teatralne dla Polaków i cudzoziemców – mówi Tomasz Gromadka, jeden z założycieli i organizatorów działań Strefy WolnoSłowa.
– Podczas warsztatów cudzoziemcy mówią o sobie, o swoich doświadczeniach emigracyjnych, o losie uchodźcy, problemach i poszukiwaniach swojego miejsca na świecie. Polacy zaś opowiadają o tym, jak postrzegają obcokrajowców. Na kanwie tych opowieści Tomasz i Alicja Borkowska, prezeska fundacji i reżyserka przedstawień, budują spektakle. Rolę obsadzają uczestnikami warsztatów.
– Po pierwszym przedstawieniu wszyscy chcieli iść do szkoły aktorskiej – śmieje się Tomasz. Ostatecznie nikt nie poszedł, ale wielu podopiecznych Strefy bierze udział w happeningach i innych wydarzeniach artystycznych.
Do tej pory powstało 16 spektakli. Wokół samej zaś fundacji zawiązały się przyjaźnie. Powstała wielka rodzina, której trzon stanowią przybysze zza wschodniej granicy, ale jest również i Kubańczyk, Marokańczyk, Rumunka oraz Polacy. Grupa nie jest zamknięta. W każdej chwili można do niej dołączyć, trzeba tylko przyjść na warsztaty lub wziąć udział w projektach realizowanych przez fundację lub… Usiąść przy Stole Powszechnym – tak bowiem nazywa się przestrzeń warsztatowa strefy przy Teatrze Powszechnym w Warszawie.

(Szczegóły: strefawolnoslowa.pl, stolpowszechny.com)

Spotkania ze Wschodem

W Muzeum Azji i Pacyfiku ciągle coś się dzieje! Odkąd dwa lata temu muzeum przeniosło się do nowej siedziby na ul. Solec 24, co tydzień odbywa się tu jakiś pokaz filmowy, prezentacja zdjęć z podróży po Azji lub Pacyfik albo jakieś spotkanie autorskie. Przychodzą też pasjonaci azjatyckich gier czy tak egzotycznych dźwięków jak misy tybetańskie. Jest też kilka stałych imprez. W pierwszy weekend grudnia odbywa się Orientalny Bazar Świąteczny, gdzie na kilkudziesięciu stoiskach można kupić najróżniejsze produkty prosto z Azji, ewentualnie inspirowane sztuką Azji i Pacyfiku. Wiosną zaś do muzeum ściągają tłumy na Festiwal Kulinarny. Za sprawą tych wydarzeń o muzeum ciągle było głośno i mało kto zdawał sobie sprawę, że oprócz wystaw czasowych nie było tu ekspozycji stałej!
Na szczęście pracownikom muzeum udało się w końcu zgromadzić fundusze i w październiku odbyło się uroczyste otwarcie pierwszej stałej ekspozycji „Strefa dźwięków”.
– Zwiedzający zapoznają się tam z muzyką Azji i Oceanii oraz ze wszystkim, co z nią związane, czyli przede wszystkim tańcem i obrzędowością – mówi dyrektorka muzeum, dr Joanna Wasilewska. – W Strefie Dźwięku oprócz oglądania instrumentów muzycznych można usłyszeć nagrania wybranych instrumentów oraz zobaczyć filmy lub zdjęcia z koncertów czy uroczystości, w których te instrumenty są używane – dodaje.
Muzyczna ekspozycja zobowiązuje. Choć i wcześniej na scenie w muzeum gościli muzycy z Iranu, Pakistanu czy nawet Mongolii, teraz koncerty odbywają się regularnie – raz w miesiącu. Na przykład w styczniu posłuchamy muzyki osmańskiej w wykonaniu zespołu Naneli Lale. W ramach tego cyklu planowany jest też koncert Warszawskiej Grupy Gamelanowej – jedynego w Polsce zespołu grającego na indonezyjskim gamelanie.
– W ten sposób Muzeum stara się przybliżyć wciąż mało znane w Polsce kraje Azji – mówi Karolina Krzywicka, kustosz oraz szefowa działu promocji Muzeum Azji i Pacyfiku. I trzeba przyznać, doskonale to wychodzi!

(Adres: ul. Solec 24, Warszawa. Szczegóły: www.muzeumazji.pl)

Dorota Chojnowska