Miło spędzić czas w Parku Narodowym. A jak się spotka dzikiego człowieka lasu i pogada, to frajda jest podwójna.

 

Z opiekunem zwierzyny rozmawiałem o imigrantach. Taki polityczny temat nas naszedł.

Imigranci są postrzegani w przyrodzie jako zło. Mówię na przykład o królikach w Australii – podręcznikowa tragedia dla menażerii antypodów.

U nas też mamy takich barbarzyńców. Norka Kanadyjska, Rak Amerykański, Szop, Jenot… I tu był sprzeciw mojego interlokutora. Jenot ma szansę samodzielnie zdobyć nasze terytorium – idąc do naszych lasów na łapach. Fakt. Z zachodniej Azji do Europy droga wolna. Przynajmniej dla tego drapieżnika.

Zachwycamy się bogactwem fauny w Polsce. I nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo dostają po plecach: nasz rak od raka Jankesa; nasze ptactwo wodne od norki z Ontario; wiewiórka ruda od czarnej!

Wszystko w przyrodzie opiera się na równowadze. Jeśli coś ją coś naruszy… Oj bywa słabo. A my robimy co się da aby zachwiać równowagę. Problem jest taki, że my też jesteśmy częścią ekosystemu i podlegamy takim samym prawom jak konfrontacja lisa i jenota.

Jenot i lis muszą się dogadać. Jenot ma prawo wejść do lasu pod Poznaniem. Lazł tak długo, to mu się należy! A co! Powolutku negocjuje z rudym autochtonem gdzie i jak się może zadomowić. Ale norka amerykańska? Mnoży się dwa razy szybciej niż europejska, więc na futerko lepsza! Przywieziona i podtuczona w niewoli, jak tylko umknęła kuśnierzowi, zajęła się ekspansją. Ptasim gniazdom nie przepuści! Kuzynce europejce szans nie daje. U siebie w Ameryce miała przeciwników, lub niedostatki prowiantu, to się pilnowała. Tu, na razie ma eldorado. Szop, cwaniak, namieszał już w Niemczech oraz w Rosji i idzie „na Warszawę”… Ktoś wciska nam kit, że Morskie Oko jest naturalnie zarybione. Zapytajcie tych rybich imigrantów, czy jest im tam dobrze… dokładnie od 1881 roku? Pytajcie po amerykańsku, bo to pstrąg źródlany z USA. Dziś jest pod ochroną, ale aby przeżyć (ledwo) musi składać tylko 30 jaj a nie 300! I musi żreć plankton (odpowiedzialny za krystaliczność wody), którego tam zresztą mało, bo za zimno na rozrost!

Jest w świecie wyspa, na której marynarze zostawili koty. W końcu żyły tam już tylko koty, polując na siebie nawzajem, bo były jedynym mięsem!

I tak dalej…

Fajne takie akademickie dyskusje o imigrantach na łapach, skrzydłach lub z płetwami. Miłe, bo w cieple ogniska na leśnej polanie.

Ale pojawiła się chwila milczącego patrzenia w ogień i analiza słowa „imigrant”.

Za czasów Złotego Wieku Rzeczypospolitej, cały świat wiedział, że u Lacha opiekę znajdzie każdy człowiek. Ówcześnie podróż wymagała wysiłku. Podejmowali go Żydzi czy Ormianie. Przybywali do nas po spokój lub po fortunę. Szli na własnych nogach. A my, Polacy, przyjmowaliśmy ich gościnnie. Uczyliśmy się od nich nowego. Oni uczyli się od nas tolerancji i radości życia. Imigracja była naturalna jak marsz jenota na zachód!

Dziś, leśnicy boją się armii imigrantów z klatek futerkowych lub stawów hodowlanych. A obywatele boją się armii imigrantów niesionych falą poprawności politycznej.

400 lat temu Polska była naturalnie silna imigrantami. Dziś, Od USA po Japonię, świat się boi imigracji.

Jaki popełniamy błąd? Może taki, jak Gazda co wpuścił amerykańskiego pstrąga do Morskiego Oka nie licząc się z tym, że to ryba nie w to miejsce, a i lokalne drobnoustroje ucierpią…

Pewne procesy powinny być naturalne, aby nie naruszać równowagi. I nie ma w tym braku tolerancji, czy ksenofobii, tylko patrzenie na naturę, której jesteśmy częścią.

Mirosław Olędzki

[poll id=”11″]