Zwolennicy genetycznie modyfikowanej żywności usilnie zapewniają nas, że jest ona zdrowa i bezpieczna.

Nie krzyczą jednak –„Jedz GMO, a będziesz zdrów”. Gdyż na poparcie tego hasła nie ma żadnych naukowych dowodów. Takie dowody nie stoją również za stwierdzeniem, że żywność GMO nie ma negatywnego wpływu na nasze zdrowie.  Trudno, jest także znaleźć argumenty, że jest ona szkodliwa. Dlaczego? Otóż, powodem jest – mimo dwóch dekad masowej sprzedaży roślin genetycznie modyfikowanych w prawie każdym miejscu na świecie – brak długoterminowych badań nad spożywaniem przez ludzi genetycznie modyfikowanej żywności i jego wpływie na życie, zdrowie i rozwój człowieka. Badań zaś takich nie można przeprowadzić, gdyż toczy się nieustanna wojna pomiędzy konsumentami domagającymi się, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych wprowadzenia przepisów prawa nakazujących producentom umieszczanie na produktach żywnościowych o tym, w jakim stopniu dany produkt jest GMO – w całości, części czy też jest on śladowy. Ostatnia wielka bitwa została przegrana przez konsumentów w 2015 roku, gdy znowu pod wpływem lobbingu producentów GMO, amerykański Senat odmówił odpowiedniego oznakowania genetycznie modyfikowanej żywności. Czyżby producenci obawiali się, że kupujący nie wybiorą GMO?

I jak można przeprowadzić jakiekolwiek badania, gdy konsument nie ma żadnych wiadomości na temat tego, czy i w jakim stopniu włącza GMO do swojej diety? Nie wie, bo takiej informacji nie ma na etykiecie.

A zatem w oparciu, o jakie informacje mamy wierzyć, w cokolwiek na temat jedzenia GMO?

Może pomocne będą oceny naukowców, ekspertów od genetyki i dietetyki. Pytanie tylko, których naukowców. Czy tych powiązanych finansowo ze światem wielkiego przemysłu GMO czy też tych niezależnych? I w jaki sposób mają one odnosić się do ludzi, gdy badania prowadzone są na zwierzętach laboratoryjnych? W kontekście świata nauki na pierwszy plan wybijają się dwa wydarzenia. Profesor Seralini, jeden z nielicznych, który podjął się analizowania długofalowych skutków oddziaływania GMO na zdrowie ludzi, prowadził doświadczenia na szczurach karmionych paszą GMO. Wykazał jej szkodliwość, m.in. niedorozwój organów, niepłodność i wadliwą pracę trzustki. Swoje wyniki opublikował w renomowanym czasopiśmie naukowym Food and Chemical Texicology. Podniosły się masowe zarzuty w stosunku do metod badawczych prof. Seraliniego. W końcu czasopismo wycofało jego artykuł, co stanowi kompletny precedens, gdyż dotychczas krytyka prowadziła do powtórzenia badań i pogłębienia dyskusji. Najgorsze jednak, że wycofanie badań oznacza ich zniknięcie z przestrzeni naukowej – brak publikacji równa się brakowi jej zacytowania, powołania się na nią. Protest w sprawie prof. Seraliniego podpisało 400 naukowców, argumentując, że pismo stosuje podwójne standardy pozostawiając w druku artykuły wykazujące brak szkodliwości GMO i metodycznie wadliwe, a usuwając prace prof. Seraliniego, choć 4 recenzentów oceniło ją jako wykonaną prawidłowo. To jednak nie spowodowało powrotu tego artykuły na łamy czasopisma. W końcu został on opublikowany w Environmental Science Europe i dzięki temu jego badania, ale tylko w przypadku alergii wywołanych spożywaniem GMO zostały uwzględnione przez Europejski Urząd ds. Bezpieczeństwa Żywności.

Podobny atak na wyniki badań dotknął dr Pusztai, który nie tylko opublikował je w Lancet’cie, ale także w 1998 r. poinformował w wywiadzie telewizyjnym, że szczury karmione przez niego genetycznie modyfikowanymi ziemniakami miały poważnie uszkodzony przewód pokarmowy. Kosztowało go także to utratę pracy w Rowett Reaserch Institute, w którym prowadził swoje doświadczenia.

Ocenę tych zdarzeń pozostawiam czytelnikowi. Dodam tylko, że w 2009 roku kilkudziesięciu naukowców wysłało do Agencji Ochrony Środowiska USA anonimowe skargi dotyczące działań korporacji uniemożliwiających im prowadzenie niezależnych badań, a 26 z nich podpisało się pod listem do rządu Stanów Zjednoczonych stwierdzającym, że koncerny blokują niezależne badania nad GMO. 300 niezależnych naukowców odrzuca „konsensus” w sprawie bezpieczeństwa GMO.

Zdrowie to tylko jeden aspekt spożywania genetycznie modyfikowanej żywności. Pozostałe dwa to ochrona środowiska naturalnego oraz bezpieczeństwo i suwerenność żywnościowa zarówno w lokalnej, jak i globalnej skali. O nich nie mówi się już tak często.

Justyna Zwolińska